Etykiety

poniedziałek, 3 marca 2014

Słońce mieszka w Barcelonie, przy Passeig de Gracia, w Casa Mila!




Mnie La Pedrera oczarowała...

Roser Segimon


Tej oto tu damy nigdy!
 A któż to taki i co to ma za znaczenie? To Roser Segimon a znaczenie ma to o tyle, że dom budowany był dla niej i za jej duże pieniądze!
Zacznijmy od początku jednak.
Kiedy Roser wychodziła za mąż po raz pierwszy, miała 22 lata a wybranek jej serca o 40 więcej. Josep Guardiola i Gran, bo o nim tu mowa, fortunę, z jaką wrócił z Ameryki Południowej, zawdzięczał sobie ale z urodziwą ( kryteria piękna z czasem się zmieniają!) panną z Reus poznała go jego córka Lola, koleżanka panny Roser.
Może i dzieliła ich duża różnica wieku ale podobno dobrze im było razem przez tych 10 lat małżeństwa, "dopóki śmierć ich nie rozłączyła", Josep Guardiola zmarł bowiem na serce zostawiając 32-letniej wówczas Roser imponującą fortunę. Sama pochodziła z wcale nie biednej rodziny, załóżmy zatem, że to mężczyzna a nie jego majątek zyskał przychylność młodej panienki.
Kwestia ta nie była już taka oczywista przy kolejnym zamążpójściu Roser, wielu łamało sobie głowę próbując dociec, czy  Pere Mila y Camps żenił się z panią Segimon, czy raczej z wdową po Guardiola i jej pieniędzmi.

Pere Mila
Przedsiębiorca i polityk Pere Mila należał do katalońskiej burżuazji; jako miłośnik pojawiających się właśnie na ulicach miasta aut był właścicielem jednego z pierwszych zarejestrowanych w Barcelonie samochodów a korzystając z okazji, że jego wuj pełnił funkcję burmistrza, miał swój udział w budowaniu pierwszej w mieście szosy.
Jednym z modnych na przełomie wieków miejsc, gdzie warto się było pokazać, gdzie toczyło się bogate życie towarzyskie, były łaźnie Vichy Catalan. To tutaj Pere Mila poznał Roser w 1903 roku. Dwa lata później została jego żoną; nie mogła się zdecydować na ten krok do momentu, gdy otrzymała od Pere dwie róże z notatką, w której wyjaśnił jak odczyta jej wybór między białym a czerwonym kwiatem; kiedy przypięła do sukni czerwoną różę, wiedział, że przyjęła jego oświadczyny.
Śladem innych bogaczy para postanowiła zamieszkać na Passeig de Gracia a kiedy Pere Mila zobaczył niezwykły dom przyjaciela, Josepa Batlló i Casanova, wiedział już kto wybuduje jego posiadłość.
Antoni Gaudi i nikt inny!
W 1906 roku, po tym jak Pere Mila wykupił działkę w modnej wówczas dzielnicy, uzyskano pozwolenie na budowę.
Kamienica, która rodziła się między krytyką a drwiną Barcelończyków, wiek później stała się jedną z najważniejszych ikon miasta. Projekt przewidywał kilkanaście apartamentów, główny, ponad 1300m dla właścicieli i 15 dla innych lokatorów, tak jak zwykło się wówczas praktykować.
Władze miasta zawiesiły budowę, gdy dopatrzono się, że jeden z filarów wykracza poza linię, którą tworzyły fasady innych budynków. W 1909 roku Rada Miejska zażądała 100 tys. peset grzywny, jeśli Gaudi nie zburzy 4tys metrów, o jakie przekroczono projekt; dotyczyło to poddasza i tarasu. Ostatecznie odstąpiono od egzekucji kary ze względu na wyjątkowy charakter budynku.
Gaudi wyposażył La Pedrerę we wszelkie nowoczesne udogodnienia, w windę, ciepłą wodę, gaz a nawet podziemny garaż, czyniąc dom jednym z najbardziej ekskluzywnych w mieście a jednak niewiele konstrukcji otrzymało tyle słów krytyki co dom Mila właśnie; rysownicy-karykaturzyści przedstawiali go a to jako garaż dla sterowców, a to jako efekt trzęsienia ziemi.


Roser Mila bliższa była krytyki niż zachwytu, trudno stwierdzić, czy bardziej nie lubiła samego Antoniego Gaudiego, czy jego stylu, w każdym razie mówi się, że ich relacje od początku były trudne, nie zgadzali się na przykład w kwestii wykończenia domu, ozdobienia jego fasady rzeźbą Virgen del Rosario, którą miałby wykonać Carles Mani. Rzeźby nie ma, jest inskrypcja " Ave, Maria, gratia plena, Dominus tecum" ( "Zdrowaś, Mario, łaski pełna, Pan z tobą")
 Nie rozumiała zachwytu męża, nie pojmowała rosnących wciąż kosztów inwestycji, które musiała pokrywać (doszło do tego, że Gaudi na drodze sądowej domagał się wynagrodzenia!).  Do tego jeszcze sąsiedzi nie ułatwiali sytuacji, ostentacyjni w swej niechęci wobec właściciela "dzieła", które najprawdopodobniej negatywnie wpłynie na wartość działek w ich modnej dzielnicy, czego się tak obawiali.

Casa Mila w 1911 roku, źródło: Wikipedia
 Państwo Mila zamieszkali w ich wielkim apartamencie w 1910 roku. Po śmierci Gaudiego Roser pozbyła się dużej części zdobionych przez niego mebli, zamaskowała wiele zdobień, które ujrzały ponownie światło dzienne wiele lat później.
W 1940 r. została wdową po raz drugi, 6 lat potem sprzedała dom agencji nieruchomości, CIPSA, za 18 mln peset. Przeżyła męża o 23 lata, zajmując do końca ten sam duży apartament w "Kamieniołomie", jej wolą było zostać pochowaną obok pierwszego męża jednak, z którym prawdopodobnie była o wiele szczęśliwsza.

Inna dama, która do dziś mieszka, jako jedna z nielicznych lokatorek, w La Pedrera to pani Carmen Burgos-Bosch. Miała okazję poznać byłą właścicielkę, jednak w kwestii oceny zabytkowej kamienicy panie bardzo się różniły; tak bardzo jak drażniła poczucie estetyki pierwszej, tak mocno zachwyca wciąż drugą.
Carmen Burgos-Bosch jest wdową po Luisie Roca- Sastre Muncunill, notariuszu z bardzo znanej rodziny, która w pewnym okresie zajmowała trzy piętra kamienicy; nazywano ich "notariuszami la Pedrery".
Zamieszkała tu w 1950 roku, kiedy wyszła za mąż, ale jej teść, Ramon Maria Roca-Sastre, urządził tu swoje mieszkanie i notariat jednocześnie znacznie wcześniej, tworząc z tego miejsca rodzaj sanktuarium do którego przybywali gromadnie adwokaci, prokuratorzy, inspektorzy, młodzi notariusze, wszyscy oczarowani atmosferą tam panującą.
Po tylu latach pani Carmen zdaje się niezmiennie kochać swoje mieszkanie, mówi, że wciąż odnajduje w nim coś nowego, że to miejsce absolutnie cudowne, że głównym lokatorem la Pedrery jest... słońce. W tym bodajże najbardziej strzeżonym budynku Katalonii czuje się bezpieczna a tłumy codziennie przybywających na 92 Passeig de Gracia, zupełnie jej nie przeszkadzają, zdaje się ich nie zauważać.
W 1986 roku starzejący się budynek kupił bank CatalunyaCaixa; w odrestaurowanie zabytku zainwestował 53.5 mln euro. Carmen Burgos-Bosch ma prawo mieszkać tu do śmierci, nie może jednak odstąpić mieszkania córce; w takiej samej sytuacji są inni, nieliczni lokatorzy Casa Mila.
Apartament pani Carmen to małe muzeum modernizmu, a po śmierci męża (zmarł na raka, nigdy nie chciał iść do szpitala, mówił, że jego dom to jego uzdrowisko, był tu bardzo szczęśliwy),pozbyła się wielu przedmiotów, z których każdy zdawał się mieć swoją historię. Pozwoliła też, by w jej domu kręcono sceny do filmu Manuela Estebana "Los mares del sur".
Kiedy zobaczyłam zdjęcia tego wypełnionego słońcem 300- metrowego apartamentu (wszystkie pochodzą ze źródła: profiletree.com), pomyślałam, że i ja byłabym tu szczęśliwa...



























Mimo dość wysokiej ceny wstępu (16.50 euro), naszej wizycie towarzyszył niemały tłum, za czym naprawdę nie przepadam i co mi przyjemność przebywania w takim miejscu troszeczkę odbiera, niemniej... warto!