Etykiety

piątek, 15 maja 2015

Zagubieni w maltańskim Trójmieście.

Three Cities

- Ależ mi się tu podoba! - ekscytował się co i rusz M.,  spoglądając na mnie podejrzliwie. - A tobie?
- Uhm... - jeśli to za odpowiedź nie wystarczało, dodawałam - No, ładnie jest.
Bo czasem jest tak, że wyobrażenia znacznie rzeczywistość przewyższają, jak w przypadku tej podróży. Three Cities to wrażenie szybko zatarły jednak, szybko wyrównały poziomy wyobrażeń i rzeczywistości, ku mojej wewnętrznej głębokiej uciesze!
Wizyta w Vittoriosie, Cospicui i Senglei poprzedzona została porannym targiem w Marsaxlokk, który w każdą niedzielę przyciąga niemały tłum sprzedających i kupujących.

Marsaxlokk


Łatwo do rybackiej wioski na wschodnim krańcu Malty dotrzeć z Valletty.
Wzdłuż portowego nabrzeża ciągnął się długi korytarz między straganami, obejrzeć to wszystko było jak dla mnie niemałym wyczynem! Wzrok M. przyciągały głównie "owoce morza", mój... może truskawki... Przysiedliśmy z całą torbą takich pysznych, słodkich, prawdziwych na jednej z ławeczek, obserwowaliśmy ukradkiem pana czyszczącego złowione właśnie morskie stwory, na wodzie kołysały się delikatnie kolorowe łodzie, mgła powoli ustępowała miejsca słońcu...
Marsaxlokk słynie z kulinarnych uciech , jak na świeżą rybkę to tylko tutaj się przyjeżdża, także cenowo miasteczko wypada najlepiej ale że pora była raczej śniadaniowa, zadowoliliśmy się kawą i ciastkiem. Nie wybraliśmy idealnie jeśli o lokal chodzi; M. dotąd się upiera, że kawa była rozpuszczalna a ciastka nie dosyć, że jedne z najdroższych, jakie na Malcie jedliśmy, to jeszcze nic specjalnego.












Można by było i pół dnia spędzić w ten sposób, relaksując się widokiem, jedząc, pijąc, nie robiąc nic, ale jest to ten rodzaj "aktywności", która mnie mocno męczy.
Około południa wracaliśmy do Valletty, skąd, także autobusem, ( nr. 1, 2 lub 3) pojechaliśmy na drugą stronę Grand Harbour.

Three Cities. Vittoriosa - Senglea - Cospicua

 Nie w stolicy, nie w Mdinie czy Rabacie ale tutaj właśnie podobało mi się najbardziej, tutaj zamieszkamy przy okazji następnej na Malcie wizyty. Czym mnie tak Trzy Miasta uwiodły? Właściwie wszystko mi się tu podobało, wyludnione uliczki, panorama Valletty, kolory budynków z piaskowca w pełnym słońcu, jachtowa przystań, house wine i jedzenie w Cafe du Brasil. Spacerowaliśmy niespiesznie po uroczych zakamarkach, bez mapek i czytania nazw ulic, bez chęci i potrzeby zobaczenia wszystkiego, wczuliśmy się w klimat spokojnego w porównaniu z hałaśliwą, pędzącą Vallettą miasta.
Ludzie piszą, że brak tu tzw. atrakcji a według mnie maltańskie trójmiasto jest atrakcją samą w sobie!
Po tygodniu spędzonym w rzymskich kościołach nie zaglądam już do każdego, gdziekolwiek się jakiś znajdzie, zadowalam się ich widokiem z zewnątrz. Wolę tak naprawdę spędzić czas, jeśli mam go tak mało,  na podglądaniu życia mieszkańców tych wszystkich uroczych miejsc, niż przeznaczyć go na studiowanie architektury ocalałych zabytków; Vittoriosa, Senglea i Cospicua ucierpiały dość mocno podczas II wojny światowej.
















 

































 



Nie byliśmy w Pałacu Inkwizytora, ominęliśmy kilka pewnie nawet ciekawych muzeów w Vittoriosie/Birgu, nie zaliczyliśmy zatem wiele z jej, jak ktoś naliczył, 35 tzw. "zobacz koniecznie"; nie poświęciliśmy za dużo czasu Senglei i Cospicui, a mimo wszystko ta niedziela spędzona w zaułkach Three Cities podobała mi się wyjątkowo...

Strait Street


 Wieczorem raz jeszcze Valletta, trzeba było zaspokoić ciekawość i życie nocne w stolicy podejrzeć. A tu niespodzianka, dość pusto, zwłaszcza w bocznych uliczkach, dość ciemno, tylko zaraz za bramą do miasta rozkrzyczane grupki dzieciaków ożywiały atmosferę.
Może chociaż na Strait Street coś się dzieje? Jeśli tak, to za drzwiami licznych tam lokali, zresztą szukający zabawy udali się raczej do Paceville, które jest podobno drugim po Ibizie centrum rozrywkowym w Europie. A tam nie dotarliśmy...
A co ja się tak na tę Strait Street uparłam?! The Gut zwaną inaczej!Strada Stretta.
Czas świetności ulicy uciech wszelakich dawno przeminął. To ciekawe jak funkcjonowała w samym sercu katolickiej Malty, ze wszystkimi licznymi pokojami schadzek, klubami tanecznymi, knajpami, w których pieniądz się sypał a alkohol lał wartkim strumieniem. Marynarska przystań podupadła wraz z ogłoszeniem niepodległości Malty w 1964 roku, coraz mniej brytyjskich i amerykańskich żołnierzy przybywało na wyspę, życie na Strada Stretta zamarło, przygasło światło gwiazd dance klubów i kabaretów.
Mówią, że to się powoli zmienia...
Zmieni się zapewne nie tylko The Gut, skoro w 2018 Valletta będzie Europejską Stolicą Kultury. Michael już gorąco zaprasza!