Etykiety

sobota, 16 sierpnia 2014

Carcassonne. Mój pierwszy raz z Francją


roadtrooper.com

  Najpierw zobaczyłam ten, później obejrzałam kilka innych obrazków


catharcastles.info
 i pomyślałam, że tu nie ma się nad czym zastanawiać tylko trzeba kupować te bilety w atrakcyjnej cenie i lecieć na dwa dni do Francji! Koleżanki były podobnego zdania!
Francja przywitała nas tropikalnym upałem, cudownie!
Maleńkie lotnisko i taksówki na zamówienie w informacji; powiedziano nam, że za autobus do centrum zapłaciłybyśmy więcej a poza tym nie dojedziemy nim pod same drzwi hotelu...
Jakieś pół godzinki później byłyśmy na miejscu, w apartamencie Cerisse Carcassonne, około 500 metrów od Cite, czyli głównej atrakcji miasta. Nie od niej jednak zaczęłyśmy naszą kilkugodzinną wędrówkę. Wybrałyśmy się do centrum w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, do centrum nowszej części Carcassonne. I muszę to powiedzieć! Tak mało atrakcyjne mi się ono wydało, że nawet nie wyjęłam aparatu... Zero weny! Okres świetności przypadający na wiek XVIII dawno minął i chociaż wciąż istnieją tam domy i rezydencje pamiętające tamte czasy to niestety wydają się być dość zaniedbane. Zgodnie przyznałyśmy, że Dolne Miasto, czyli nowsza część Carcassonne kryje pod tą otoczką kurzu i odrapanych elewacji całkiem przyjemne obrazki, że mogłoby spokojnie wenę budzić! Życie koncentruje się wokół Placu Carnot, na którym właśnie trwały jakieś roboty...
Nieco znudzone pomaszerowałyśmy w stronę średniowiecznej cytadeli.
Jeśli Carcassonne odwiedza rocznie około 3 milionów turystów, co podkreślają promujące tę część Francji przewodniki, to ja już wiem, gdzie trafiają ich pieniążki. Większość z nich prawdopodobnie nigdy do miasta po drugiej stronie rzeki Aude nie zagląda!
 No, tutaj, w obwarowanym podwójnym murem La Cite biznesik się kręci!
Tłok, gwar, pstrokacizna, tym zachwycają się ludzie? Klimacik można poczuć wtedy dopiero, gdy wszystkie sklepy zamkną swe podwoje, gdy znikną z brukowanych wąskich uliczek wabiące przechodniów gadżety, gdy kolorowe witryny a to z czekoladkami, a to z pamiątkami, zasłonią okiennice, gdy rozbawione głosy biesiadników licznych tu knajpek cichną powoli, gdy noc zapada... Spacer po słabo oświetlonych, wąskich, wyludnionych po północy uliczkach Cite daje poczucie, że znajdujesz się w miejscu niezwykłym. Albo gdy nagle pojawia się burza i ulewa każe ci zostać w bramie do miasta... o! to pamiętam i to mi się podobało!
















Dawno, dawno temu twierdza uchodziła za nie do zdobycia. Podwójne mury działały jak pułapka; gdy wróg zdołał przedrzeć się przez pierwszy, napotykał drugi a nie mając drogi ucieczki wystawiał się na atak gospodarzy czekających a to ze smołą, a to z głazami, ot, jak to w średniowieczu. Wziąć miasto głodem? Jeśli miało łatwy dostęp do wody i podziemne spiżarnie imponujących rozmiarów?
Ktokolwiek zawitał w te strony, chciał mieć miasto na wzgórzu dla siebie i tak na przestrzeni całych stuleci przechodziło z rąk do rąk; zdobywali je kolejno Gallowie,Rzymianie, Wizygoci,Maurowie i Frankowie. Na trochę dłużej udało się tu zostać Trencavelom, władcom z Tuluzy, którzy Carcassonne uczynili stolicą swego księstwa. W historii zasłynął zwłaszcza jeden z nich, Raymond Roger Trencavel; to on w 1209 r. stawił opór rycerzom nasłanym tu przez papieża Innocentego III na krucjatę przeciwko Katarom- Albigensom. Ród Trencavelów jawnie Katarom, uznanym za heretyków, sprzyjał. Po niespełna dwóch tygodniach nierównych walk miasto się poddało i przeszło w ręce króla Francji; to wtedy powstał drugi obwód murów. Przez kolejne stulecia twierdza stała na straży porządku na pograniczu Francji i Hiszpanii, do roku 1659, w którym oba państwa podpisały traktat pokojowy. Carcassonne straciło wówczas swe militarne znaczenie i zaczęło coraz bardziej podupadać.
Na szczęście nie doszło do całkowitego rozebrania fortyfikacji, chociaż w XIX wieku rząd francuski podjął i taką decyzję; prace rekonstrukcyjne zlecono architektowi Eugene Viollet-le-Duc i to jego dziełem, rzec można jest dzisiejsze Carcassonne La Cite. Jego dziełem o tyle, że podobno "ulepszył" nieco średniowieczną budowlę, czyli dodał parę elementów, które wcześniej nie istniały, za co zresztą dość mocno był krytykowany.
Tak, miasteczko podwójnym murem obwarowane, do którego miliony głodnych wrażeń turystów przybywają to nie średniowieczny wspaniale zachowany zabytek, a efekt XIX-wiecznej rekonstrukcji i nie wierzę, że podróżnicy owi nie są tego świadomi, a spotkałam się z takimi wobec nich zarzutami.
Od 1997 roku Carcassonne znajduje się na liście UNESCO.




Z planów na następny dzień niewiele wyszło, z zupełnie niezależnych od nas przyczyn. R. miała być naszym kierowcą ale niestety francuskie wino bardzo ją zmęczyło, jak się okazało zaraz gdy głowę rano podniosła; no nie było nad czym dumać, musiała zostać w pokoju! Jeszcze nic straconego, pomyślałyśmy, szybko znajdziemy dworzec, bez znaczenia jaki, i pojedziemy!Tyle w pobliżu pięknych miejsc!
Tuluza trochę za daleko ale do Soreze miałybyśmy zaledwie 35 km,

francethisway.com

galerieterson.com

 do Saissac 25 km

panoramio.com
 do Lagrasse, podobno jednego z najpiękniejszych  w Langwedocji, ba we Francji, miasteczek 30km

voyages.fond-ecran-image.com

dailymail.co.uk

a od Montelieu, znanego jako "miasto książek" dzieliło nas 15-20 minut.

panoramia.com

 Pierwszy problem - jak znaleźć dworzec, gdy wszyscy pytani o drogę odpowiadają po francusku? Po dość długim a niezamierzonym spacerze poszłyśmy do znanego nam już biura informacji turystycznej.
- O! Przykro mi ale jeśli nie macie auta to dokądkolwiek pojedziecie autobusem, wrócić możecie dopiero następnego dnia! Pociąg? Coś by się wymyśliło, ale niestety... kolej dziś strajkuje...
- No trudno! - ależ byłyśmy rozczarowane - Co wobec tego możemy tu w najbliższej okolicy zobaczyć, jeśli znamy już Cite a nowsze Carcassonne przewędrowałyśmy wszerz i wzdłuż?
- Hmm... Kanał Du Midi albo jezioro...
- A pani co by wybrała?
- No cóż, kanał to 2-3 godzinki rejsu, widoki ale zero ruchu, a jezioro to coś dla bardziej aktywnych, można je obejść dookoła 5- kilometrową ścieżką, jest plaża, można się wykąpać...
- Ok! To my lecimy nad jeziorko!
Koszt przejażdżki za miasto, nad samo prawie jezioro Cavayere, to 1 euro! Autobus pękał w szwach!
Miałyśmy cudowną pogodę i wspaniałe humory, mimo wszystko! No i oczywiście ochotę na wędrówkę! Sama natura, żadnych sklepów i restauracji, na co byłyśmy przygotowane, tak na wszelki wypadek.







A propos Kanału du Midi , to tak naprawdę nie byle gratka! Kanał o długości 240 km łączy rzekę
 Garonne (w okolicy Tuluzy) z  portem Sete nad Morzem Śródziemnym. Od 1996 roku znajduje się  na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.

wikipedia.org
W XVII wieku, gdy na morzach grasowali piraci zagrażający francuskim statkom zmuszonym płynąć okrężną drogą wokół Hiszpanii, pomysł utworzenia skrótu pomiędzy Atlantykiem a Morzem Śródziemnym spotkał się z wielką aprobatą króla. Postacią najbardziej zaangażowaną w to ogromne przedsięwzięcie okazał się być bogaty przedsiębiorca z Langwedocji, Pierre-Paul Riquet. Wieloletnia , bo trwająca niemal 14 lat, praca inżynierów i około 12 tysięcy robotników została zwieńczona sukcesem; jeśli obawiano się początkowo, że w wysoko położonych odcinkach poziom wody może być za niski, to ostatecznie problem ten nigdy nie zaistniał. System zapór i blokad funkcjonuje do dziś, chociaż służy już bardziej jako atrakcja turystyczna, nie szlak handlowy.
Canal Royal de Languedoc otwarto oficjalnie w 1681 roku, pół roku po śmierci Riqueta, który na długie lata zadłużył majątek swojej rodziny tym ogromnym, kosztownym (15 milionów lirów), projektem.
Carcassonne oferuje rejs na odcinkach 12-15 kilometrowych, trwający maksymalnie 2h45, w połączeniu z obiadem czy piknikiem, może nie jest to zły pomysł a na pewno jakaś odmiana!
Kiedy po południu dotarłyśmy do hotelu, R.doszła już do siebie, więc raz jeszcze odwiedziłyśmy  Cite, gdzie przenosząc się od stolika do stolika doczekałyśmy późnej godziny, mniejszego tłoku i burzy...
Gdybym coś komuś radzić miała to proponuję spędzić tu parę godzin a później, nie tracąc czasu, udać się wynajętym autem w podróż po Langwedocji tropem czy to zamków Katarskich, czy uroczych małych miasteczek a może przepięknych szlaków wspinaczkowych, Pireneje przecież tuż tuż! Moja lista miejsc, które chciałabym odwiedzić wydłuża się niepokojąco...
Jest na niej Peyrepertuse

wikipedia.org
 Rennes-le-Chateau

wikipedia.org
  Aigues-Mortes

hopeeterna.worldpress.com

 Puilaurens

france-for-visitors.com
i wiele wiele innych....

Cóż, może gdybym wybrała Paryż udając się po raz pierwszy do Francji, wrażenia byłyby nieco bogatsze ale przecież mnie Carcassonne nie zniechęciło także!
To tylko mały przedsionek Langwedocji, malowniczej krainy Katarów, zagubionych skarbów i wina, do którego chętnie spróbuję się przekonać!


;;;

piątek, 8 sierpnia 2014

Malaga dla bardzo leniwych


W Maladze podobało mi się bezchmurne, cudownie niebieskie niebo i "Pinturas al Dedo", poza tym... no cóż, nie do końca pojmuję tak ogromną wśród turystów popularność tego miejsca...
No dobrze, inaczej to ujmę, owszem, rozumiem, bo jeśli ów turysta szuka słońca, plaży,dobrego jedzenia i zabawy do rana, to dobrze trafi wybierając Malagę; nam kilka godzin wystarczyło!
Zdążyliśmy wspiąć się na wzgórze z Castillo de Gibralfaro, powłóczyć się po starówce, zjeść ciacho przy Museo Revello de Toro i wypić wiadro Sangrii na plaży, i co niby mielibyśmy robić tu następnego dnia, i przez parę kolejnych gorących dni? Zwiedzać muzea jeśli zdecydowanie wolimy naturę? Leżeć  godzinami na słońcu, kiedy trudno mi wytrzymać pół godziny bez ruchu?!
Przybyliśmy tu z Granady w poniedziałkowe przedpołudnie. Na dworcu autobusowym znaleźliśmy przechowalnię bagażu ( 10 euro za cały nasz dobytek) i tak, pozbawieni balastu ruszyliśmy ku atrakcjom jednego z najstarszych na świecie miast.
Zaczęliśmy od zamku Gibralfaro, górującej nad miastem muzułmańskiej fortecy z XIV wieku. Wspinaczka nie jest ani zbyt długa, ani zbyt męcząca, taki tam spacerek ale jak ktoś nie ma czasu albo siły to busik jest do dyspozycji także. Widoki wcale mnie nie porwały, panorama Malagi i portu, wciśnięta między wieżowce arena do korridy; nowe efektywnie wypiera stare...







Gibralfaro, źródło: discovermalaga.com
Alcazaba, źródło: wikimedia.org

Już na miejscu okazało się, że Gibralfaro i Alcazaba, czyli arabska twierdza znajdująca się poniżej zamku, wybudowana kilka wieków wcześniej na rzymskich ruinach, nie są ze sobą połączone, jak za dawnych czasów; może gdybyśmy mieli tego świadomość, wybralibyśmy niegdysiejszą siedzibę i chrześcijańskich, i muzułmańskich władców; nie widzieliśmy zatem pałacu, ogrodów, łaźni, a zawierzając opiniom innych, trzeba! Warto się lepiej wcześniej przygotować, i nie tylko informację turystyczną mam tu na myśli, a nawet nie typowe, słabe często, przewodniki; ja szperam na forum hiszpańsko albo anglojęzcznym, ale Malagę chyba trochę zlekceważyłam...
"Przeoczyliśmy" i Alcazabę, i amfiteatr rzymski z II w.n.e., znajdujący się blisko fortecy a odkryty przypadkiem w 50-tych latach XX wieku. Czas nie był tego dnia naszym sprzymierzeńcem!
Wracając do Gibralfaro, jeśli ktoś chciałby coś zjeść w tym miejscu z widokiem, to nie ma zbyt wielkiego wyboru, my sobie darowaliśmy tę średnią, sądząc po wyglądzie potraw, przyjemność, nie skusiliśmy się też na kawę z automatu w budce z lizakami i brelokami. Zeszliśmy szybciutko do miasta i zatrzymaliśmy się na chwilę w spokojnym zakątku, by coś przekąsić, tuż obok Museo Revello de Toro, które, gdyby to nie był poniedziałek, z przyjemnością bym odwiedziła, bo prace tego żyjącego wciąż malarza bardzo są w moim guście.
Inne, bardziej znane jak mniemam muzeum to Museo Picasso, a że do miłośniczek tegoż artysty nie należę, zupełnie nie przeszkadzało mi, że trafiliśmy do Malagi w poniedziałek akurat! Pablo Picasso tutaj, w Maladze, urodził się i spędził swoje dzieciństwo w domu przy Plaza de la Merced.


Felix Revello de Toro, Desaliento

Felix Revello de Toro, Nota secreta
Katedra zwana "La Manquita", tj.jednoręka; brak pieniędzy uniemożliwił dokończenie budowy drugiej wieży...


Plaza de la Constitución

Iglesia del Sagrado Corazón

Niespieszny spacer po wymuskanych ulicach Malagi przerwaliśmy, by zobaczyć jak maluje się palcami obrazki na szkle. Samorodny artysta był nieco poirytowany, gdy zebrani wokół przechodnie (w tym ja, przyznaję się!) pstrykali mu fotki, i wcale nie dlatego kupiłam jeden z takich widoczków! Parę ruchów i kolejna kartka na szkle farbą namalowana gotowa, zajmowało mu to dosłownie 3 minuty.



Plaża Malagueta była najbliżej, dlatego to na nią się udaliśmy. Ludzi niewiele, bo w maju woda jeszcze "chłodna"; usiedliśmy sobie w cieniu a że pić strasznie nam się chciało, poprosiliśmy o Sangrię, bo o cóż by? Piwo działa na mnie jak dobra kołysanka, a tu przecież sporo jeszcze aktywności i fizycznej, i psychicznej trzeba było tego dnia wykazać!
Co zwróciło moją uwagę na plaży Malagueta? Samotne przystojniaki tu i tam i ogolone nogi niektórych z nich ... :)






W drodze na plażę...






 Ławki z palet złożone nas nie skusiły ale te w parku w centrum miasta i owszem!






No niby wszystko tu jest, słońce, woda, cenne zabytki, 
handlowe pasaże, zadbane parki, można tu dobrze zjeść, 
zabawić się w tętniących życiem nocnych lokalach a jednak... 
nie, nie zaczarowała nas Malaga!
Jeśli tu jeszcze zajrzymy to może na koncert Chambao,  
w drodze do ... ale o tym innym razem!