Etykiety

wtorek, 30 października 2018

Malaga.Ciudad Genial!




Już podczas tej kilkugodzinnej wizyty parę lat temu podejrzewałam, że mogę się co do tego miasta mylić, że za mało widziałam, by tak surowo je oceniać, dlatego gdy się kolejna okazja nadarzyła, chętnie przystaliśmy na chociaż jeden nocleg w Maladze. I tak niewiele wystarczyło, by nabrać podejrzeń, że to naprawdę fajne miasto! Nawet zimą, kiedy z propozycji, jak tu czas spędzać można, trzeba przecież takie kąpiele morskie i wielogodzinne plażowanie wykreślić.
Słoneczna na przełomie stycznia i lutego Malaga spodobała nam się bardzo!
Nie ma to jak wolne snucie się po mieście, gdy się od młodego "tubylca" dostanie parę wskazówek, gdzie się posnuć warto. Lucca z naszego hostelu, młody, wesoły chłopak z północy Włoch, skąd dokładnie zapomniałam, rozrysował nam mapkę, pozaznaczał kilka miejsc, gdzie zjeść, gdzie drinka wypić i tak przygotowani w miasto ruszyliśmy.
Mapkę się trochę przeredagowało stawiając na intuicję też, czy chcąc zobaczyć coś, co ostatnio przeoczone zostało i tak oto wyszła z tego arcy przyjemna mieszanka wrażeń i doświadczeń.
Precz z kolejkami do muzeum, jeśli dysponuję ograniczoną ilością czasu! 
Przez tyle lat już małego wojażowania mój sposób na wakacje ewaluował tak bardzo, że M. myli swego rodzaju spontaniczność z brakiem planowania. Nie w kolejnym z długiej listy kościele czy "muzeum morskim" podpatrzę życie w nowym miejscu, podsłucham jego rytm, a to mnie tak naprawdę interesuje. Może dlatego, że wciąż szukam miejsca dla siebie, bo Irlandia nim nie jest mimo tylu lat tu spędzonych.
























Malaga nudna nie jest, bo ludzie stąd nie są nudni!
Ogarnęła i nas jakaś wesoła, żywa atmosfera, i w El Pimpi, i na kilku odwiedzonych placach, i w portowej części miasta, tam też dużo się działo!
Podczas gdy wielu szuka dziś mocniejszych wrażeń, bo widzieli już "wszystko", bo "wszędzie jest to samo", mnie wciąż cieszy naprawdę niewyszukana forma podróżowania, nawet jeśli odwiedzam to samo miejsce po raz kolejny. Najbardziej lubię zwykłą, niewymagającą włóczęgę, i tym razem z przyjemnością przypomnieliśmy sobie właściwie przetarty już szlak po Maladze, tyle że tym razem podobał nam się znacznie bardziej.
Zaczęliśmy od Castillo de Gibralfaro, który już znaliśmy, i od Alcazaby u stóp zamkowego wzgórza. Z tej perspektywy bardzo łatwo uroki Malagi dostrzec a nawet im ulec.
Nie chcę Alcazaby z niczym co widzieliśmy porównywać, bo nie o to chodzi, zobaczyć warto jeśli ktoś tego rodzaju pamiątki przeszłości lubi, a lubi nie każdy. Zapamiętam ją na pewno, bo to tutaj potknęliśmy się, dosłownie, o kilka banknotów 😉
Widać z zamku i park, i port, widać też arenę byków, wszystko, co za atrakcje miasta uchodzi. Park z tych, jakich w Irlandii nie uświadczysz, może nic niezwykłego ale przyjemnie jest, zwłaszcza latem, przy nieznośnych temperaturach, parkową alejką przemknąć, na ławce w cieniu drzew od zgiełku miasta odsapnąć. Parkowa alejka biegnie równolegle do portowego deptaka, tędy idzie się na plażę, można i do latarni morskiej, przy deptaku mnóstwo sklepów, restauracji. I latem, i zimą mnóstwo tu ludzi, Malaga tętni życiem przez cały rok. 
Co do Plaza de Toros, szanuję cudze tradycje, co nie znaczy że kiedykolwiek zasiądę na ławkach areny i walkę byków obejrzę. Tego nie zrobię na pewno. Szczerze mówiąc nigdy nie dałam się namówić na przyjrzenie się z bliska miejscu, gdzie rzeź się odbywa, a odwiedziliśmy kilka miast w Hiszpanii, które swoje areny mają. Nie, nigdy nie zrozumiem corridy, która tak głęboko zakorzeniona jest w hiszpańskiej kulturze. Może zrozumieć jej wcale nie chcę. 
Jakkolwiek kontrowersyjna to forma rozrywki, przyznać trzeba że arena, nawet z zamkowego wzgórza oglądana, wygląda imponująco. Pomieści 9 tysięcy widzów i wierzę, że tylu ich jest podczas tych kilku razy w roku, gdy walka byków jest organizowana.
Nie znoszę shoppingu a już nie znoszę go bardzo gdy jestem na wakacjach, dlatego rzadko zdarza mi się przechadzać po głównych ulicach i oglądać wystawy drogich sklepów. Calle Larios w Maladze przyciągnęła nas czym innym, świąteczną wciąż dekoracją. To jedna z pięciu najdroższych ulic handlowych w Hiszpanii, najdroższych ale nie najdłuższych, bo bezkonkurencyjna jest tu ulica Piotrkowska w Łodzi. Cena wynajmu plasuje Calle Larios w pierwszej 50 najdroższych ulic w całej Europie.
By pomyśleć o Maladze "Hmm, całkiem fajne miasto!", wystarczyło spędzić tu nieco więcej niż kilka godzin, wystarczyło nie spieszyć się, by "z grubsza" jej atrakcje obskoczyć, wystarczyło powłóczyć się, poprzyglądać pogodnym Hiszpanom, którzy zimą w tłumie przybyszów z całego świata nie giną, bo tego tłumu zwyczajnie nie ma. 
















































Nie znajdzie się może Malaga na liście miejsc, do których chcę wracać, ale wzbraniać się jakoś szczególnie też nie będę.  
"Ciudad genial" mówią o niej i ja im dzisiaj wierzę!