Etykiety

wtorek, 31 października 2017

Genua. O caruggi, Boccadasse i dziwnym śnie.






Zawsze chciałam Genuę zobaczyć, nie wiem dlaczego; film , który sporo osób zainspirował do jej poznania obejrzałam przecież znacznie później, ten o "lecie w mieście", z Colinem Firthem, wcale nie wesoły zresztą. No i zobaczyłam, takie "marzenia " spełnić dziś trudno nie jest.
Wygląda na to, że nie rozczarowują te miejsca, o których nic się nie wie, czy wie bardzo niewiele, reszta, rzadko obiektywnie opisana, często zawodzi. Dlaczego? Bo bajkowe zdjęcia wysoko stawiają poprzeczkę wyobraźni, bo to, czym ktoś się zachwyca, mnie może się wydawać "takie sobie".
Dziwna sprawa z Genuą. Z jednej strony spodziewałam się czegoś innego, z drugiej rozczarowana byłam co najwyżej tym, że nie zdążyliśmy na ostatnie wejście do "zamku" na wzgórzu, czy tym, że znów wynalazłam fajny apartament z oknem bez widoku.
Szkoda, że strach dziś zapuścić się w labirynt tak charakterystycznych genueńskich uliczek, że idąc jedną z nich czuliśmy się jak intruzi i chociaż tak mi się podobała, nie wróciliśmy tam więcej. Genua ma potencjał i wymaga więcej czasu, mogłabym ją bardziej polubić ale czy pokochać?
Tutaj zaczęliśmy naszą małą przygodę z Włochami i z Ligurią, bo Cinque Terre, kolejne z grupy małych marzeń, znajduje się na Wybrzeżu Liguryjskim właśnie.
Trudno by było wybrać miasto - bazę dla tak rozległego rejonu, jaki planowaliśmy zobaczyć, dlatego ustaliliśmy ich kilka, po Genui zatrzymaliśmy się w Santa Marhgerita Ligure i w La Spezia. Chyba nigdy dotąd organizowanie wycieczki nie zajęło mi tyle czasu, na nic się nie mogłam zdecydować, bo jak nie wygórowana cena to kiepska lokalizacja mi nie odpowiadały, jedno czy drugie forum pomogły tyle o ile, bo dziś, z perspektywy czasu, wiem, że można było zaplanować wszystko inaczej, lepiej.
W Genui chcieliśmy się skoncentrować tylko na Genui, dwa dni, które zamierzaliśmy tu spędzić to i tak niewiele przecież.
Po krótkiej nocy w hotelu tuż przy lotnisku Malpensa wsiedliśmy w pierwszy autobus do stolicy Ligurii, początkowo nudna droga zmieniła się w ekscytującą przeprawę przez góry i doliny, po dwóch godzinach dotarliśmy do wybrzeża.
Dworzec znajduje się w takiej odległości od starówki, że nie przyszło nam do głowy szukać autobusu, po dwudziestu minutach znaleźliśmy Via San Bernardo i nasz "Apartament Stay With The Genoeses".
Charakterystyczne uliczki zwane caruggi chronią przed słońcem ale i przed światłem, jak się okazało, słońce w zasadzie nie docierało do wnętrza małego mieszkanka w zabytkowej kamienicy, jedyne okno wychodziło na sąsiedni budynek a ten był na wyciągnięcie ręki. Wnętrze naszej kamienicy było pięknie odnowione, tak jak apartament, w sąsiednią właśnie ktoś inwestował. Pewnie warto, bo chociaż nie Genua jest celem turystów przyjeżdżających do Ligurii, to jednak sporo ludzi chce ją zobaczyć. Nigdy podobno nie dbali Genueńczycy o turystykę, za to bardzo otwarci byli dla imigrantów, dla obcych wpływów, stąd duża dziś populacja przybyszów z Afryki czy Ameryki Południowej.






Nie tracąc cennego czasu zaraz po szybkim drugim śniadaniu, zostaliśmy bowiem przywitani domową foccacią, poszliśmy się rozejrzeć. Nie przepadam za  typowym niedzielnym rozleniwieniem, a tutaj jakoś go nie odczułam. Ani na małym placu, na który trafiliśmy przez przypadek, ani przy katedrze,ani tym bardziej w dzielnicy portowej, tu się działo! Gwarnie, wesoło, ciemno od grillowego dymu.
Jeśli nawet Porto Antico był kiedyś brzydki i zaniedbany, jak piszą, to dziś nie ma po tym śladu, to naprawdę fajne, żywe miejsce, do którego miałam ochotę wracać, a mieszkaliśmy bardzo blisko.
Przy okazji przebudowy w latach 90-tych powstało tu kilka oryginalnych obiektów, Bigo czyli ośmioramienna konstrukcja z windą widokową, przeszklona kulista Biosfera, jedno z największych w Europie akwarium. Tutaj zacumował galeon Neptun, bardzo kosztowny rekwizyt z "Piratów" Romana Polańskiego.





Uliczki starówki, która tuż przy porcie się znajduje, to niezły labirynt, ale zgubić się w mieście raczej trudno a fajnie jest odkryć coś samemu, przez przypadek, a to kameralny plac, a to schody nie wiadomo dokąd, ukrytą ścieżkę, którą powędrowaliśmy nie bez obaw, mały park z widokiem na całe miasto, lokalną knajpkę, w której może i ciężko się dogadać ale dają nieźle zjeść.
Nie na Piazza de Ferrari koncentruje się życie miasta, takie przynajmniej odniosłam wrażenie, bo co mogę wiedzieć na pewno, jeśli spędziłam w Genui dwa dni raptem? Placu z fontanną, otoczonego imponującymi budynkami nie pomija żaden przewodnik, żaden turysta, mnie wydał się wielki i pusty.
Arkadowa, handlowa Via XX Settembre nie była naszym celem sama w sobie, przemaszerowaliśmy nią z dworca Brignole, gdy okazało się, że autobus którym spod "domu" właściwie pojechaliśmy na cmentarz Staglieno, na odległym dworcu kończy swój kurs. Warto się nią przejść nie tylko dla markowych sklepów zajmujących wnętrza pięknych zabytkowych budynków, ulica jest naprawdę ładna, zachowało się na niej mnóstwo mozaikowych zdobień.
Mijała godzina za godziną, wędrówka po starówkowym labiryncie mogłaby trwać bez końca, to jak spacer poza czasem. Genua wymaga go dużo więcej, mimo dwóch intensywnych dni sporo nam umknęło, nie wspominając o pałacowych wnętrzach, których jest tu długa lista, 42 wpisano na listę UNESCO. Było ich znacznie więcej, najbardziej luksusowe mogły gościć króla czy papieża, w "skromniejszych" zatrzymywali się goście niższej rangi.
Przyznaję, nie weszliśmy do żadnego, priorytetem było dla nas oglądanie samego miasta a część kolejnego dnia spędziliśmy w Boccadasse i na wspinaczce do Castello  Albertis.
Owszem, widzieliśmy te wspaniałe gmachy z zewnątrz, przeszliśmy Via Garibaldi i Via Balbi wszerz i wzdłuż, niestety okres świetności pałace mają za sobą. 






















Nasza "caruggi"



Boccadasse

Gdybym postawiła na swoim wybralibyśmy się tam pieszo i może mniej bym była rozczarowana, to tylko 5 kilometrów od genueńskiej starówki. Samo miejsce fajne ale to co najbardziej urocze to maleńka zatoczka w otoczeniu kolorowych domów położonych na wzgórzu, jej zdjęcia, mniej lub bardziej podkoloryzowane, "udają" czasem Genuę gdy artykuł o stolicy Ligurii opatrzony bywa piękną fotką Boccadasse właśnie; dlaczego? nie wiem.











Co mnie tak rozczarowało? Szukałam uparcie nadmorskiej długiej promenady, znalazłam mierzącą paręset metrów, nic nadzwyczajnego, nikt bowiem nie wspomniał że chodzi o ścieżkę z centrum Genui, o godzinny spacer wzdłuż Corso Italia. Właściwie i tego już pewna nie jestem bo znalazłam informację, że nie na całej długości tej trasy mamy dostęp do morza, że częściowo bronią go płatne plaże na przykład. Boccadasse było do niedawna zwykłą rybacką wioską, tak jak Nervi. Strasznie żałowałam, że wybrałam tę pierwszą! Gdyby nie to, że zaczęło lekko kropić, oczekiwanie na autobus trwało za długo i jako pierwszy pojawił się ten w stronę Genui  a nie w odwrotnym kierunku, pojechalibyśmy też do Nervi, z drugiej strony możliwe było kolejne rozczarowanie a w Genui wciąż było tyle do zobaczenia! Dobrze że chociaż lody były dobre, bo to absolutny mit, że we Włoszech nie można zjeść złych!
Gdyby M. wiedział co go czeka może jednak wolałby Nervi. Całe popołudnie spędziliśmy na intensywnej wędrówce to w górę, to w dół. A że Castello Albertis zamknięto 10 minut wcześniej... no cóż, zadowoliliśmy się widokiem z innego miejsca.


Nie wiem czy to wyczerpujący dzień, czy za dużo "pesto genovese", nie wiem nawet czy to sen był, bo do dziś rękę bym sobie dała uciąć, że nie, że naprawdę modlitwę chórem wypowiadaną w nocy słyszałam. Głosy nie dochodziły z radia, którego nie mieliśmy w apartamencie, nie z sąsiedniego mieszkania, bo ze strachu zamknęłam okno a one nie ustały. Nie wiem skąd do teraz, wiem natomiast czego były zapowiedzią, wizyty na cmentarzu Staglieno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz