Spędziliśmy w portugalskiej stolicy tydzień, to dużo jak na jedno miejsce; trzymając się przewodnikowych instrukcji zobaczyliśmy niemal wszystko, co by zobaczyć należało, a jednak poczucie, że coś istotnego przegapiliśmy towarzyszy nam do teraz. Winą za to obarczamy lokum nasze właśnie, zbyt daleko od serca miasta, by się w jego bicie wsłuchać.
Mając do dyspozycji kilka dni można do woli pojeździć zabytkowym żółtym tramwajem nr 28, przewędrować wszerz i wzdłuż i Alfamę, najstarszą część miasta, i inne,warte tego dzielnice; można wspiąć się na wzgórze z zamkiem św. Jerzego, zobaczyć klasztor i wieżę w Belem, spędzić parę godzin w oceanarium, posłuchać fado, poszukać w zaułkach fajnych knajpek odwiedzanych przez miejscowych, sądząc po swoistym spoufaleniu między gośćmi a "obsługą", ustanowić sobie swój własny ranking punktów widokowych, włączając pomnik Cristo Rei po drugiej stronie Tagu.
Lista atrakcji jest długa, wypełniliśmy nimi spędzony tam tydzień a jednak czegoś zabrakło. Lizbona niewątpliwie swój klimat ma, trudno jej odmówić uroku, nie umiałabym nikogo odwieść od planu jej poznania ale jeśli ktoś pyta mnie o Portugalię, to o Porto mówię z prawdziwą ekscytacją...
Alfama
Tutaj trzeba zamieszkać,by usłyszeć bicie serca Lizbony!Co takiego jest w błądzeniu ulicami, niech one będą najbardziej wąskie, kręte, biegnące w górę, to w dół, ja nie wiem, ale ludzie to uwielbiają. Ja też. Lubię takie uliczki i lubię się w ich labiryncie gubić, pod warunkiem że taki mam plan i nie szukam niczego konkretnego... w przeciwnym razie mała irytacja może się pojawić!Chaos jaki się w układ owych uliczek wkradł to zasługa muzułmanów i ślad po ich tutaj panowaniu w VIII- XIII w.
Wyjątkowość Alfamy narastała przez stulecia; tworzyli ją ludzie, tworzyła ją historia. Niezwykłe dla mieszkańców dawnej Lizbony było to, że Alfama przetrwała trzęsienie ziemi w 1755 roku, które zrujnowało niemal całe miasto; zachowała dzięki temu swój dawny charakter. Gdzieś tutaj, w zaułkach portowych dzielnic zamieszkanych przez ubogich rybaków, w małych tawernach, prawdopodobnie narodziło się nostalgiczne fado. Muzykę Marizy, Madredeus i Amalii Rodrigues odkryłam dla siebie po wizycie w Lizbonie właśnie.
Błądzić rzecz ludzka ale byłoby szkoda przegapić podczas tej bez mapy wędrówki katedrę Se, kościół św. Antoniego, kilka punktów widokowych czy wreszcie zamek św. Jerzego, zamek-widmo, jak go nazwaliśmy, bo dopiero za trzecim chyba podejściem udało nam się w plątaninie cudownych uliczek odnaleźć właściwą do niego drogę; cóż, mieliśmy na to czas! Ktoś inny może go nie mieć.
W tramwaju 28 ścisk i tłok może zmęczyć, jeśli wejdzie się do niego raz podczas weekendowego wypadu do Lizbony by odhaczyć tę atrakcję z długiej jak na niecałe trzy dni listy; my mieliśmy pełną swobodę w wyborze dnia i godziny na przejażdżkę; podczas którejś z nich, gdy ja skoncentrowałam się na niej właśnie, M. całą swą uwagę skupił na obserwowaniu pewnego kolekcjonera... cudzych portfeli.
Zamek. Castelo de Sao Jorge
Wreszcie się udało! Zamek - widmo okazał się istnieć naprawdę! Widoki ze wzgórza...cóż, to chyba one właśnie kuszą tak wielu turystów! M. do dziś wspomina smak bacalhau serwowanego w przyzamkowej jadłodajni, ja pawie spacerujące dumnie między stolikami ustawionymi na zewnątrz, zaglądające nam do talerzy. Ów zamek -twierdza maurów był w przeszłości celem krwawych podbojów chrześcijańskich władców a potem ich siedzibą; o zniszczonym przez kolejne trzęsienia ziemi cennym zabytku Lizbony przypomniano sobie wreszcie w XX wieku i oddano w dobre ręce konserwatorów, by dziś korzystać z milionów euro, jakie kasa zamku zarabia.
Fado
Szef hotelu zapytał nas któregoś razu, czy nie chcielibyśmy spędzić miłego wieczorku przy fado. Co za pytanie, oczywiście że tak! I co? Wszystko pięknie, ale nie chciałabym tego powtórzyć! Dlaczego? Bo albo jem, albo oglądam! Co za beznadziejne uczucie słuchać rzewnego głosu "wielkiej artystki" i wkładać sobie do ust kawałek sałaty! Nie, nie i jeszcze raz nie! Jedna z pań przy którymś ze stolików, ośmielona kolejnym kieliszkiem wina chyba, zaczęła artystce wtórować... Artystka zamilkła i rzuciła w stronę tamtej syczącym głosem "... no, proszę kontynuować!proszę śpiewać!pani albo ja!..." Fado tak, fado + droga restauracja i towarzystwo sztywnych smakoszy ośmiorniczek nie!
Oceanarium
W dzielnicy Oriente powstał na okoliczność wystawy Expo'98 wielki Park Narodów, Parque das Nacoes. To tam znajduje się oceanarium; wówczas, gdy my je odwiedziliśmy, był to największy w Europie a drugi co do wielkości na świecie tego rodzaju obiekt, dziś chyba nasz Wrocław z Afrykanarium Lizbonę przebił. Nie jest to moja ulubiona forma rozrywki, no ale byliśmy, zobaczyliśmy. Przejechaliśmy się kolejką linową, Teleferico, oglądając nowoczesną Torre Vasco da Gama - najwyższy w mieście budynek , pawilon handlowy, most Vasco da Gama mierzący ponad 17 km. Nie ociągaliśmy się jednak z powrotem do kolorowego, gwarnego, zabytkowego centrum.
Belem. Betlejem.
Tutaj znaleźliśmy piękną wieżę, klasztor Hieronimitów i Pomnik Odkryć Geograficznych. Warto dla nich oddalić się nieco od starówki, co nie znaczy,że można tu będzie odetchnąć od tłumu turystów, są to bowiem jedne z największych atrakcji Lizbony.
Dawniej mieścił się tutaj port, z którego Vasco da Gama wypłynął w 1497 r. w odkrywczą podróż do Indii. To jego postać między innymi zapamiętanymi przez historię postaciami żeglarzy czy konkwistadorów odnajdziemy na charakterystycznym pomniku w kształcie wielkiego statku. Projekt powstał w 1960 r. dla upamiętnienia 500 rocznicy śmierci Henryka Żeglarza, który nie szczędził funduszy na przełomowe dla dziejów świata rejsy. Z wysokości 52 metrów, bo tyle mierzy Padrao dos Descobrimentos, rozpościera się kolejna panorama miasta nad Tagiem; świetnie stąd widać różę wiatrów, mozaikę na placu tuż przed pomnikiem.
Torre de Belem broniła niegdyś wejścia do portu i nie zawsze stała tak blisko lądu;rzeka przesuwając się nieco na południe zmieniła jej położenie; dziś można się na wieżę dostać przez zwodzony niewielki most.
A po drugiej stronie Avenida de India trudno nie dostrzec Mosteiro dos Jerónimos; to jedna z piękniejszych budowli, jakie widzieliśmy. Króla Portugalii tak bardzo poruszyła wyprawa Vasco da Gamy zakończona odkryciem Indii, że postanowił to uczcić fundując budowę klasztoru. Kościół Santa Maria de Belem, krużganki, muzeum archeologiczne, wszystko to warto zobaczyć.
Nieco dalej ma swą rezydencję prezydent Portugalii, to Palacio de Belem, któremu przyjrzeliśmy się dość uważnie pewnego poniedziałku. Z okazji państwowego święta przybyła tu orkiestra, przybył tłum wcale nie mały, w nim i my. Posiedzieliśmy w ogrodach, poprzechadzaliśmy się alejami parku, odwiedziliśmy Muzeum Prezydenckie, spokojnie, bez typowego dla wpadających do Lizbony na chwilę pośpiechu.
Baixa. Dolne Miasto.
Powstała po trzęsieniu ziemi w 1755 r., kiedy to miasto trzeba było budować niemal od podstaw. Z jednego placu przechodzi się na kolejny, równie zatłoczony; nowy wizerunek tej części Lizbony to zasługa markiza de Pombal. Nie trzeba się szczególnie trudzić, by tu trafić, do tego handlowego centrum z bankami, sklepami, licznymi kawiarniami; nie raz przeszliśmy pod Łukiem Triumfalnym ,Arco de Victoria, wędrując Rua Augusta w stronę Praca de Comercio z pomnikiem króla Józefa; z zabytkowego dworca Rossio wybraliśmy się do nieodległej Sintry, przejażdżka windą , Elevador de Santa Justa, inaczej zwaną Elevador do Carmo, zaprojektowaną przez jednego z uczniów Gustava Eiffel'a, to też punkt obowiązkowy zwiedzania stolicy.
Jeśli ma się do dyspozycji tyle czasu, ile my wygospodarowaliśmy, naprawdę nie trzeba się spieszyć. Spacer nie musi przybierać tempa marszobiegu, jeść można powoli, kawę wypić a nie łyknąć, te zabójcze ciastka z budyniem nie muszą znikać w sekundę z talerzyka, można się spokojnie nad nimi popastwić... Dziś myślę o 2- 3 dniach, które, dobrze wykorzystane, mogłyby uczucie niedosytu z naszych wspomnień wyplenić. Dziś zamieszkałabym w samym centrum, w dzielnicy Alfama czy Barrio Alto, by nic z niepowtarzalnej atmosfery tych miejsc nie stracić...
Bransoletka
Od razu zwróciłam na nią uwagę. Ale nie mogłam jej mieć, nie w sklepowej witrynie ją wypatrzyłam. Ozdabiała rękę Fernando.
Fernando sprzedawał bilety wstępu do Muzeum Archeologicznego mieszczącego się w jednym ze skrzydeł klasztoru Hieronimitów.
- Fantastyczna! Gdzie mogłabym taką kupić? - wskazałam palcem na jego przegub.
-Hmmm?- Fernando nie miał pojęcia o czym mówię, najwyraźniej nie znał angielskiego. Powtórzyłam pytanie, co niczego nie zmieniło. Gestem poprosił, byśmy zaczekali i pobiegł po pomoc. Kiedy kolega Fernando wyjaśnił o co mi chodziło, ten powiedział, że niestety nie może mi jej podarować, bo bardzo dużo dla niego znaczy, ale da mi inną... I zdjął tę inną ze swojej ręki a ja mimo słabych protestów nie umiałam jego gestu zlekceważyć.
Bransoletka leży w mojej szkatułce i ilekroć do niej zaglądam, przypominam sobie o Fernando i o Lizbonie. Niby nic wielkiego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz