Etykiety

poniedziałek, 2 listopada 2015

Valentia Island.


Przyznaję, że o istnieniu Valentia Island dowiedziałam się jakieś trzy tygodnie temu; przyznaję, że nie spodziewałam się zobaczyć w Irlandii tak urokliwe miejsca, i czy świadczy to o mojej ignorancji, czy bardziej o kulejącej promocji turystycznych perełek tego kraju, znaczenia już nie ma. Wyspa odnaleziona, choć nie zdobyta jeszcze, nie w pełni, bakcyl odkrywania nowych lądów, przyglądania się, co zawiłości irlandzkich nazw w rzeczywistości kryją, połknięty. Modłów o dobrą pogodę za to słuchać chyba nie ma kto, dlatego ów proces poznawczy dość ślamazarnym tempem nam idzie. Prognozy nie zapowiadają w tej kwestii zmian na lepsze, trzeba czyhać na takie jak ów dzień, kiedy nad całym krajem pełne słońce i niebieskie niebo królowały.
M. rzucił hasło "Jutro jedziemy", co znaczyło, że mam tylko wybrać dokąd... Chyba do drugiej w nocy ślęczałam nad przewodnikami i cudzymi wskazówkami, nie mogąc się zdecydować.
- Ring of Kerry?-  zapytał M. rano.
- Tak, i coś jeszcze!- odpowiedziałam zadowolona, że się nasze plany w zasadzie pokrywają.
Bo żeby na Valentia Island się dostać, trzeba, chcąc czy nie, w tę długą trasę ruszyć, a gdyby nawet coś się musiało zmienić, gdybyśmy musieli z wyspy zrezygnować, to i tak atrakcji nam Ring dostarczy tego pięknego dnia dużo. Może zatrzymamy się wtedy na chwilę chociaż w Waterville, miasteczku Charliego Chaplina, bo to i tak po drodze, pomyślałam licząc jednak bardzo na to, że uda się małą wysepkę zobaczyć; właściwie jedynie czasu mogło nam zabraknąć, innej przeszkody nie widziałam.
Ring of Kerry niewątpliwie wart zobaczenia jest! Ale. Kierowca korzysta z wycieczki najmniej, bo musi się na drodze krętej, a w sezonie bardzo uczęszczanej, koncentrować, a reszta samochodowej ekipy ogląda sobie widoki, przez okno. Można się parę razy zatrzymać, owszem, kości rozprostować, zdjęć kilka pstryknąć, ale to i tak dzień w aucie spędzony a ja jednak zwolenniczką bardziej aktywnych wyjazdów jestem. Dlatego najlepiej by było wybrać się do Kerry na kilka dni i odcinek po odcinku tę zachodnią część Irlandii poznawać, bo warto! I tak zrobimy kiedyś!
Zwykle Ring zaczyna się od lewej strony jeśli to samochód osobowy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, z prawej ruszają autokary, chodzi o to, by się wszystkie pojazdy mogły na dość wąskich drogach bez problemu wyminąć. Tym razem jednak pojechaliśmy przez Killarney do Killorglin mijając zjazd na Gap of Dunloe, gdzie obiecałam sobie wrócić, przejechaliśmy przez jakieś urocze miasteczko, które obojgu nam "Przystanek Alaska" przypomniało i zatrzymaliśmy się w  Cahirciveen, skąd promem zamierzaliśmy dotrzeć do Knight's Town na wyspie. Tyle że promowi się nie spieszyło a nam tak więc skorzystaliśmy z alternatywnej drogi i pojechaliśmy dalej, do Portmagee, odległego o jakieś 15 kilometrów. W tym to miejscu wyspę łączy z lądem most zbudowany w 1970 roku a nazwany Maurice O' Neill Memorial Bridge dla uczczenia pamięci młodego farmera skazanego na śmierć przez władzę za działalność w IRA w 1942 r.
Przyglądałam się Valentii z daleka zastanawiając się, czy na pewno warto tam jechać, taka niepozorna mi się wydała; zaczęłam mamrotać coś o możliwości zmiany planów jak by co, w obawie przed potencjalnymi złośliwymi komentarzami. Nie, jedziemy!- zadecydował M.
Lękałam się zupełnie niepotrzebnie! 
W The Skellig Experience Centre poprosiłam o mapkę i kilka wskazówek co w tzw. "dwie godziny" możemy zobaczyć.

Bray Head

Samochód zostawiliśmy na parkingu i ruszyliśmy ścieżką, której końca nie było widać a którą maszerowało to w jedną, to w drugą stronę sporo ludzi.
Słońce nie przestawało świecić a widoki zadziwiać. W oddali dwie wyspy Skellig wyłaniały się ze spokojnych tego dnia wód Oceanu Atlantyckiego. Ścieżka prowadziła w górę kryjąc cel spaceru. Z jednej strony Beara Peninsula, z drugiej Dingle, i ten bezmiar wody, wszystko w słońcu skąpane. Można było jeszcze wyżej wejść, na szczyt klifów, ale nie chcieliśmy na Bray Head wędrówki po wyspie zakończyć. Wciąż stojąca tu wieża obserwacyjna zbudowana prawdopodobnie w 1815 roku nie podoba mi się wcale, no ale nie o uatrakcyjnienie tego miejsca konstruktorom chodziło; takich wież sygnalizacyjnych na wybrzeżu powstało w tamtych trudnych bojowych czasach więcej, korzystano z nich i podczas francuskiej inwazji pod koniec wieku XVIII , i podczas wojen światowych.
Zadowoleni nie wiedzieć z czego, podekscytowani, ruszyliśmy dalej, w kolejne miejsce wskazane na mapce.





Portmagee i most łączący Valentię ze stałym lądem.







Geokaun Mountain i Fogher Cliffs

Z zachodniego krańca Valentii udaliśmy się na północ, tam gdzie znajduje się najwyższe wzniesienie na wyspie, jeno z najwyższych na Ring of Kerry także, Geokaun Mountain, mierzące 266 m.
Fogher Cliffs to taki przedsmak tego, co tu można zobaczyć.






Wyżej warto udać się pieszo, my bardziej ze względu na czas ograniczony użyliśmy auta, które nam się trochę zmęczyło, bo wysiłek to nie lada.
Trzy punkty widokowe zatrzymały nas tu na dłużej, wyciągnęliśmy nasz biwakowy zestaw i "w tak pięknych okolicznościach przyrody" zrobiliśmy sobie przerwę na kawę.
Z "Shepherd's View" roztacza się widok na Beginish Island, na Killelan Mountain, Dingle Peninsula w tle i na tę część wyspy, z latarnią, jaskinią, śladami tetrapoda - czworonoga sprzed 350 - 370 milionów lat, z miasteczkiem Knighstown, którą zostawiliśmy sobie na następny raz, co już postanowione.
Także pozostałe punkty, "Miners' View" i "Carraig na Circe" to poza widokami małe źródło informacji o okolicy, o jej przeszłości, historii, legendach; wszystko spisano na przytwierdzonych do skał plakietkach.















Bray Head



Ma Valentia i więcej do zaoferowania niż widoki, na których skoncentrowaliśmy się tym razem. Pewnie zechcemy przy następnej okazji zobaczyć latarnię ( Cromwell Point Lighthouse ), chociaż dość mieszane uczucia budzi we mnie taka samotna przystań z jej surowym wnętrzem.
A ślady wspomnianego już tetrapoda ( Tetrapod Trackway ) ? Czyż nie warto na własne oczy je ujrzeć, skoro jedne to z kilku na świecie ?; ni to ryba, ni płaz, stwór na czterech łapach odważył się wyjść na ląd a odkrycie najstarszych tropów, sprzed 390 mln lat, z epoki dewonu, w Polsce, pod Kielcami,nie pod Gdańskiem!, było autentyczną sensacją!
A historia z telegraficznym kablem transatlantyckim? Także się z Valentią wiąże przecież; historia o tym, jak to usprawniono łączność między Europą a Ameryką Północną skracając czas przesyłu informacji z około 2 tygodni, bo tyle zajmowało łodzi dotarcie od brzegu do brzegu, na 17 godzin, po których prezydent USA James Buchanan odczytał pierwszą wiadomość telegraficzną wysłaną przez królową Wiktorię. Był to rok 1858 i dla uczczenia tego historycznego wydarzenia postawiono na wyspie pomnik, którego jeszcze nie widziałam...
Zdecydowanie będzie jeszcze co oglądać na Valentii, będzie o czym napisać! O Grotto , studni św.Brendana, Mug Ruith ... Śledzę prognozy pogody na najbliższe dni!

mm

1 komentarz: