Zastanawiam się, czy miało szansę Portofino uniknąć losu, jaki je spotkał, jak by dziś wyglądało gdyby nie zawładnęli nim ponad wiek już temu bogaci tego świata. Miejsce to jedno, sława Portofino to drugie, czy współgrają ze sobą? Gdybym wybrała się tam nie wiedząc o miasteczku nic, nigdy bym nie wpadła na to, że może być celebrycką Mekką, nie spotkaliśmy nikogo niezwykłego, umknęły mi sklepowe witryny, zastanowiłabym się może przez chwilę co ten wielki jacht robi w tak małej zatoczce, a może nawet nie. Miejsce samo w sobie wydało mi się przeurocze ale nawet na tle tego co sama widziałam, a wcale nie było tego dużo, nie nazwę go najpiękniejszym.
Dlaczego tak pokochali je ludzie, których stać na wszystko, na kupienie spokoju też, a tu roi się jak nie od paparazzi to od turystów na pewno? Na te piękne wille nie stać dziś nikogo innego w zasadzie, co więcej, zdarza się, że o tym kto ma w nich zamieszkać decydują ich byli właściciele, jak było w przypadku rezydencji zajmowanej dziś przez Domenico Dolce i Stefano Gabbano. Posiadłość tę zamożna dama sprzedać chciała wyłącznie im, nikomu innemu, odmówiła nawet Silvio Berlusconiemu, który wynajmował ją przez 15 lat. Dama na swoim postawiła i dziś sławna para projektantów ma rzeczywiście dom w Portofino.
No i jak tu się dziwić wygórowanym cenom w takim miejscu? Za to straszenie snobistyczną atmosferą zmęczyło mnie bardzo, zwłaszcza że opinie takie wydają często turyści, którzy wpadli tam na chwilę. W jakim sensie miałoby być Portofino nie dla mnie, dlaczego miałabym nie zobaczyć kolorowych domów na wzgórzu otaczającym półkolem mały port, dlaczego miałabym zrezygnować z przechadzki po miasteczku, gdy nie interesuje mnie zawartość sklepowych witryn i nie stawiam sobie za punkt honoru wizyty w drogiej restauracji,dokądkolwiek pojadę? To co mnie interesuje nawet tutaj można dostać za darmo.
Spacer z Santa Margherita Ligure do Portofino jest atrakcją samą w sobie a dawna wioska rybacka to jeden z ładniejszych zakątków, jakie można tu zobaczyć, zwłaszcza gdy tłum podobnych mnie go nie zalewa.
Na początku XX wieku Portofino wciąż jeszcze znane było jako rybacka przystań, ceniono może wyrabiane tu koronki, ale proces przekształcania spokojnej sennej wioski w arystokratyczny azyl już się zaczął; Brytyjscy bogacze odkryli ją dla siebie pod koniec ubiegłego wieku, wybudowali letnie rezydencje, przekształcili cały ten obszar w chroniony park naturalny, dzięki czemu dawne urocze oblicze Portofino zostało niezmienione.
Średnio interesuje mnie kto tam teraz mieszka i kto kogo we wspaniałych "pałacach" odwiedza, ciekawsza wydaje mi się historia pewnej Szkotki, która uratowała Portofino przed zbombardowaniem i przed Nazistami.
Jeannie von Mumm
Pod koniec II Wojny Światowej, gdy okupującym Włoską Rivierę Nazistom zaczęli zagrażać Alianci, Ernst Reimers, lokalny niemiecki oficer, otrzymał rozkaz zburzenia Portofino i zablokowania jego naturalnego portu. Jeannie von Mumm, mieszkająca tu od 1920 roku, świetnie mówiąca po niemiecku, zdołała przekonać dowódcę, że to bardzo zły pomysł, że to zbrodnia przeciwko ludzkości, że takie okrucieństwo wróci do niego jak bumerang ( tak mniej więcej relacjonowała to później adoptowana córka Jeannie, Kathe Watt- Wolff, która była świadkiem spotkania).
Rozkaz nie został wykonany, Naziści wycofali się na północ a 6 miesięcy później Ernst Reimers napisał do Jeannie z więzienia w Livarno, że była jego dobrym aniołem, że miał rozkaz zbombardowania nie tylko Portofino ale całego półwyspu.
Kim była "Zbawczyni Portofino"?
Jeannie Watt urodziła się w zamożnej rodzinie w 1866 roku, w Glasgow. Cała rodzina przeprowadziła się w 1900 roku do Niemiec; tam Jeannie poznała swojego przyszłego męża, człowieka z wyższych sfer, dyplomatę i ambasadora Niemiec w Chinach i Japonii, Alfonsa Mumm von Schwarzensteina. Praca przywiodła go do Portofino, które uznał za idealne miejsce na emeryturę, kupił Castello San Giorgio, do którego rodzina wprowadziła się w 1920; von Mumm zostali w pełni zaakceptowani przez lokalną społeczność. Niestety mąż Jeannie zmarł po czterech latach, ona sama nie wróciła ani do Niemiec, ani do Szkocji, została w ukochanym Portofino, tutaj została pochowana w 1953 roku.
Po wojnie, w 50 i 60-tych latach maleńki zakątek na Włoskiej Rivierze upodobały sobie gwiazdy ówczesnego kina, zresztą kilka filmów kręcono właśnie tutaj.
Gdyby to ode mnie zależało spacer po czerwonym dywanie wydłużylibyśmy o drogę powrotną, ale nie zawsze rządzę, czasem idę na mały kompromis.
Zielone wzgórze ma bardzo dużo do zaoferowania, dużo więcej niż zaplanowałam zobaczyć. Muszę sobie samej wybaczyć ten byle jaki plan poczyniony w wyjątkowym stanie przecież. Nie mówię tu o nurkowaniu do zatopionej figury Chrystusa może ale San Fruttuoso żal mi bardzo!
Może i nie zakochałam się w Portofino ale to przecież jedynie namiastka Ligurii , nie będę się zarzekać, że nigdy więcej tu nie trafię.
Do Portofino absolutnie trzeba przyjechać a nawet przyjść, gdy ma się taką okazję, trzeba je odkryć po swojemu i wyrobić sobie własne zdanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz