Santa Margherita Ligure to przeuroczy kurort w cudownej zatoce Tigullio a jednak serca mego nie skradł. Dlaczego, nie mam pojęcia. Kurort kojarzy mi się z przeludnieniem, bezpodstawną drożyzną, prywatnymi hotelowymi plażami, brakiem intymności ale i z wyjątkową lokalizacją, bo coś przecież musi turystów przyciągać. I tak trochę jest z Santa Margherita Ligure. Dla mnie najważniejsze było, że Portofino, Rapallo, Camogli i San Fruttuoso mieliśmy tu na wyciągnięcie ręki, czas zamierzaliśmy przecież spędzić na poznawaniu tutejszych pieszych szlaków raczej niż na leżakowaniu. Bazą okazała się doskonałą, leży na trasie kolejowej Genua - La Spezia, wszędzie można się z niej dostać, i o to nam chodziło.
Miasteczko ciągnie się wzdłuż zatoki, w zatoce kołyszą się małe jachty, w tle widać zielone wzgórza, na wzgórzach wille... bajkowe obrazki! To miejsce przyciągało od zawsze, na przełomie XIX i XX wieku szczególnie, dziś upodobali je sobie podobno zamożni mieszkańcy Genui czy Mediolanu, ale sama nie zwróciłabym na to uwagi. Długim nadmorskim deptakiem ozdobionym palmami i czerwonym dywanem mogłabym spacerować bez końca. Dla jednych kwintesencją wypoczynku jest wędrówka od restauracji do baru, dla innych wylegiwanie się na słońcu, dla mnie poszwendać się jest tym co na wakacjach lubię; każdego Santa Margherita Ligure zadowoli.
Zamieszkaliśmy w słonecznym apartamencie z małym balkonem i widokiem, 5 minut od portu i plaży. Przyznać muszę jednak że za podobny standard lokum w innym miejscu płaci się znacznie mniej. Pierwszej nocy nad miasteczkiem przeszła letnia burza, później było już tylko gorąco, tak jak lubię.
Wyobrażałam sobie, że znajdziemy tu małe urocze zatoczki, kawałek plaży tylko dla nas, że posiedzimy tam sobie w letni wieczór, może wstaniemy na wschód słońca, ale nie, to nie Costa Brava. Właściwie we wszystkich odwiedzonych na Liguryjskim Wybrzeżu miejscach mieliśmy problem ze znalezieniem fajnej plaży, te najładniejsze, największe są płatne, przeznaczone dla hotelowych gości, obstawione rzędami kolorowych leżaków. Najwięcej ludzi wybierało darmowe niewygodne kamienie, na płatnych nie było nikogo, ale to tylko obserwacje prowadzone przez kilka dni wczesnego lata, w pełni sezonu na pewno wszystko wygląda inaczej.
Jest tu, jak to w kurorcie, mnóstwo hoteli, mnóstwo restauracji, ze dwa nocne kluby, do których nie zajrzeliśmy; o zasobności tutejszych mieszkańców, a i gości zapewne świadczyć może przystań pełna imponujących jachtów.
"Santa" istniała już za czasów rzymskich najprawdopodobniej, później przechodziła z rąk do rąk przyjmując kolejne nazwy. Czasem tzw baza jest na tyle atrakcyjna, że żal ją opuszczać dla innych miejsc, tym razem też zobaczyliśmy mniej niż planowałam ale nie sama Santa Margherita była tego powodem. Zabrakło oczywiście czasu na wszystko, udało się pojechać do Camogli i pójść do Portofino, a to tylko namiastka tutejszych atrakcji, cudownych tras pieszych w Parku Naturalnym Portofino jest całe mnóstwo, siedem z nich można zacząć w "Santa". No cóż, nie samymi wakacjami człowiek żyje, niestety. Do tych atrakcji można oczywiście zaliczyć niewielką starówkę z XVI- wiecznym zamkiem i kilkoma kościołami ale te schodzą gdzieś na dalszy plan, dla mnie Santa Margherita Ligure to przede wszystkim ta dłuuuuga promenada przechodząca później w widokową trasę do Portofino.
Należałoby chyba wspomnieć o Villi Durazzo i La
Cervara.
Pierwsza znajduje się w mieście, na wzgórzu, z którego widać całą zatokę Tigullio, w centrum pięknego parku, powstała w 1678 roku jako letnia rezydencja rodziny Durazzo. W XIX wieku posiadłość kupił niejaki Książę Centurion, później przekształcono ją w Grand Hotel a dziś jest własnością miasta, w szykownych wnętrzach odbywają się przeróżne imprezy kulturalne, można tu zaprosić weselnych gości także, ale to willa dla uboższych jeśli porównać ją z drugim wartym wzmianki obiektem.
Opactwo La Cervara Abbazia di San Girolamo minęliśmy w drodze do Portofino, nie weszliśmy do prywatnej dziś posiadłości, chociaż właściciel udostępnia ją także małym grupkom zwiedzających, poza tym organizowane są tu spotkania biznesowe, kulturalne no i oczywiście ekskluzywne śluby, na jakie mogą pozwolić sobie znani piosenkarze, aktorzy, sportowcy i celebryci albo po prostu ci których na to stać. Rod Stewart i piłkarz Wayne Rooney na przykład wybrali Ligurię i La Cervara na tę specjalną okoliczność.
Passeggiata dei Baci i czerwony dywan.
Najdłuższy na świecie czerwony dywan znajduje się tutaj właśnie, w Ligurii, przykrywa ścieżkę biegnącą wzdłuż drogi z Rapallo przez Santa Margherita Ligure do Portofino, mierzy ponad 8 kilometrów i jest dłuższy o 3 od dotychczasowego rekordu z Gery w Niemczech, dlatego trafił do Księgi Rekordów Guinnessa.
Dywanik rozwinięto 29 kwietnia, trzeba było przecież uczcić zakończenie budowy wspomnianej ścieżki, czekano na nią jakieś 100 lat! Dotąd nie było tu podobno bezpiecznej pieszej trasy, o czym rzecz jasna nie miałam pojęcia.
Czerwony dywanik codziennie "odkurzano" , po burzy trzeba go było trochę "wyprostować", z czym szybko i niepostrzeżenie specjalna ekipa się uporała. Czerwony dywanik zaprowadził nas "Ścieżką Pocałunków" (Passeggiata dei Baci") prosto do Portofino.
Nasz apartament pozwolił nam wejść na chwilę w role "lokalsów", takich którzy rano lecą po świeże pieczywko, piją kawkę na balkonie, zaglądają na miejski bazarek, kupują pizzę, bo nie chce im się gotować... I co? No mogłabym w Santa Margherita Ligure pomieszkać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz