Etykiety

niedziela, 29 września 2013

Girona.



- Przepraszam,zagadnęłam jakąś dziewczynę po hiszpańsku,szukamy,głośno przełknęłam ślinę... tyłka lwa... Nie umiała powstrzymać uśmiechu,my też,ale oczywiście wskazała gdzie mamy iść.Okazało się,że jesteśmy tuż tuż. A po co to wszystko?A no bo już mieliśmy pewność niezbitą,że chcemy tu wrócić a całus w lwie " el culo" miał nam ten powrót zagwarantować! I ja w to wierzę!Już mam plan!

La calle de Calderers,tutaj znajdziemy reprodukcję rzeźby lwa,która najprawdopodobniej służyła jako reklama słynnej niegdyś gospody "Hostal de la Lleona" a dziś oglądać ją można w Museo de Arte
Szybko zgodnie przyznaliśmy,że Girona jest od Tarragony ciekawsza,no ale w Gironie brakuje plaży a tej M. bardzo potrzebował,żeby poczuć się szczęśliwszym.
Ależ się naoglądaliśmy w ten jeden dzień,no dobrze,dobę! Nazwiedzaliśmy, nadowiadywaliśmy! Pewnie,że to za mało! A początkowo chcieliśmy tu wpaść z Barcelony na parę godzin,w ostatniej chwili M. wymyślił nocleg. Co zaobserwowaliśmy poza dużą atrakcyjnością,dużą dla oka uciechą?Obecność zjawiska "gawarim pa ruski siuda", oczywiście.
Cudne to  miasto! Wiedziałam o nad rzeką kolorowych kamienicach, nic za to o dłuuugim murze,o wszystkich tych zakamarkach pięknej starówki! Czasem warto poczytać o miejscu,do którego chce się człowiek wybrać, a czasem fajnie jest tak po omacku je poznawać,zwłaszcza gdy,jak w przypadku Girony właśnie,najlepiej poruszać się po nim pieszo.
Zatrzymaliśmy się w hotelu "Peninsular",tuż przy rzece Onyar,czyli bardzo blisko najciekawszej części miasta.
Rzeka i kolorowe kamienice na długo zatrzymały naszą uwagę; w pełnym słońcu wyglądały bajecznie. A kiedy już się napatrzyliśmy,napozowaliśmy to ruszyliśmy do Barri Vell i długo,długo nie mogliśmy,czy nie chcieliśmy tego labiryntu z kamienia opuszczać! Mur ciągnący się wzdłuż starego miasta doprowadził nas na powrót do rzeki. Tak to pokrótce wyglądało,rano te same miejsca odwiedziliśmy,udało się mieć je tylko dla siebie;poza tym chcieliśmy obejrzeć wschód słońca nad Gironą, dlatego pobiegliśmy  chwilę po siódmej na mur,skąd widać całe miasto.
Zrodziło się podczas tych spacerów trochę pytań w naszych głowach,rzecz jasna! Ciekawe kiedy powstała Girona? Z którego wieku pochodzą te solidne historyczne budowle? Skąd wziął się mur? Kiedy nad rzeką pojawiły się kolorowe kamienice? Kto i kiedy budował kolejne mosty? Jak potoczyła się historia Żydów,którzy zamieszkiwali świetnie zachowaną "Call Jueu"?Co to jest "pa amb tomaquet"? ... i wiele wiele innych. No ale po kolei.
Domy nad Onyar powstawały już u schyłku średniowiecza, ale te, które dziś możemy oglądać,zbudowano w XIX wieku a nad ich fasadami pracowała grupa miejscowych malarzy i architektów.
Nie zachował się żaden ze średniowiecznych mostów łączących Stare Miasto z dzielnicą Mercadal po lewej stronie Onyar;najnowszy ukończono w 1995 roku.Niejaki pan Gomez odstąpił część swojego domu pod budowę jednego z nich,stąd jego dzisiejsza nazwa;zakochane pary wieszają na nim kłódki.Przy innym,czerwonym,wymienia się nazwisko Gustave Eiffle'a.

El Puente de Gomez



El Ponte de Hierro z 1877 roku;projekt G. Eiffle'a










Historia miasta sięga odległych czasów,gdy plemiona Iberów (niewiele,bardzo niewiele o nich wiadomo!),osiedlały się u zbiegu 4 rzek na równinie Girony,Ter,Guell,Galligants i Onyar. To Rzymianom jednak przypisuje się założenie miasta,które nosiło wówczas łacińską nazwę "Gerunda" i świetnie w ówczesnych czasach prosperowało. Bardzo atrakcyjne strategicznie położenie Gerony przysparzało jej przez wieki poważnych problemów stanowiąc łakomy kąsek dla kolejnych najeźdźców po upadku imperium rzymskiego; a nawet w nieco bliższych nam czasach,w w XIX ,Francuzi z Napoleonem na czele spróbowali swych sił; siedmiomiesięczne oblężenie Girony przeszło do historii!
Nie dziwi zatem fakt,że mury obronne stawiano już w najodleglejszych czasach,począwszy od lat 80 i 70 p.n.e. Rzymską Gerundę ciasno okalał mur,w którym trzy "okna na świat" wykuto,trzy bramy;na obszarze w kształcie trójkąta mogło mieszkać,wedle szacunków historyków,3 tysiące ludzi.Z czasem trzeba było poza te mury wyjść,jak działo się w wieku XI i XII, trzeba było parę okrągłych wież dobudować. Działo się w Catalunii i w Gironie w wiekach średnich,oj działo!"Las murallas " wzmacniano i poszerzano nie dla kaprysu; ale nie tylko mury wznoszono,także wiele z tych wspaniałych budowli w starej części miasta,katedrę przecież!kościoły,Łaźnie Arabskie.
Co prawda  ukończenie katedry zabrało sporo czasu (XI-XVIII w),za to efekt końcowy, jaki jest każdy powinien zobaczyć;wzniesiono największy w Europie kościół jednonawowy!Pierwszy architekt założył sobie stworzenie kopii katedry barcelońskiej ale kryzys ekonomiczny a i nowy projektant plan ten skorygowały.

Katedra św.Marii










Tak,mur ,niegdyś obronny, to dziś bardzo popularny szklak,którym każdy kto odwiedzi Gironę przejść się powinien. Uwaga rano! Na wieżach proponuję nie zachowywać się zbyt głośno, bo nigdy nie wiadomo kto wyłoni się ze śpiwora!Sen pod gołym niebem w takim miejscu?Czemu nie?
Pierwszego dnia zawędrowaliśmy tam od strony katedry i placu Jurats a rano zaczęliśmy od Jardi de la Infancia i przeszliśmy na fragment muru wokół kościoła Santa Llucia.

Jardines de la Francesa













 








Muralles wokół Capella de Santa Llucia

 


"El Call" czyli dzielnica żydowska jest w Gironie jedną z najlepiej zachowanych w Europie.W labiryncie wąskich uliczek z kamienia czuć ducha tamtych czasów,gdy Żydzi mieli tu swoje miasto w mieście i jedno z najprężniej działających  centrów kabalistycznych. W 890 roku około 20 rodzin hebrajskich zjednoczyło się w swoim getcie tworząc społeczność,której potomkowie pozostali  tu do 1492 roku,do momentu wygnania Żydów z Półwyspu Iberyjskiego. Ducha naprawdę czuć a czasem nawet,ma się wrażenie,widać,gdy światło popołudniowego słońca wpada w wąskie,strome uliczki i łudzi,zwodzi,wyobraźnię pobudza!
Mnóstwo w Barri Vell takich miejsc urokliwych. To tutaj właśnie parę scen "Pachnidła" Toma Tykwera powstało(film?dobry,książka jeszcze lepsza!)
















Lwi zadek cmoknięty!Powrót do Girony zagwarantowany!
Bardzo bym chciała lepiej poznać Katalonię,z której pochodził Salvador Dali, której nigdy nie chciał opuścić,która może jego cudne wizje stworzyć pomogła.
Założę się,że M. chętnie bliżej pozna katalońską kuchnię; "pa amb tomaquet" to jej symbol. Zielonego pojęcia nie miałam co zrobić z kromkami podpieczonego chleba,główką czosnku i pomidorem jeśli nie kanapkę,bez masła!A to może i kanapka,ale w oryginalny sposób przygotowana!Połówkę pomidora wciera się w biały chleb,po czym skrapia lekko oliwą i soli,można też wcześniej natrzeć kromkę czosnkiem.
Może w maju tam zajrzeć,gdy miasto tonie w kwiatach podczas "Temps de Flors",albo w najkrótszą noc w roku 23 czerwca zobaczyć jak wygląda "Verbena de Sant Joan" czyli coś jak nasza noc świętojańska, a może na przełomie października i listopada,podczas obchodów święta św.Narcyza,patrona miasta? Jeszcze nie wiem!Ale zajrzymy na pewno!










mmm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz